08 - 08 - 2019
Wspomnienia z dzieciństwa w Poznańskiem - C. C. Aronsfeld

Przedstawiam Państwu artykuł napisany przez C. C. Aronsfelda, Żyda urodzonego w Kcyni. Caesar C. Aronsfeld to postać Państwu znana, przed kilkoma laty tłumaczyłam jego artykuł - relację z wizyty w Kcyni w 1987 r. Na Rynku w Kcyni wciąż stoi dumna wysoka kamienica, należąca przed wojną do rodziny Aronsfeldów, na elewacji której wypisano datę budowy, będącą równocześnie datą narodzin Cezara - 1910. Artykuł "Sentymentalna podróż" jest dostępny na poprzedniej stronie Dźwiękowego Archiwum Kcyni. Aby go przeczytać, kliknij tutaj. Jest to jedyne polskie tłumaczenie tego artykułu, zamieszczone jedynie przez Dźwiękowe Archiwum Kcyni. Pozyskałam ten tekst dzięki współpracy Dźwiękowego Archiwum KcyniOśrodkiem Brama Grodzka Teatr NN w Lublinie. 

Wstęp

Artykuł Wspomnienia z dzieciństwa w Poznańskiem został napisany w języku angielskim, opublikowany w numerze 1 AJR Information w styczniu 1980 r. (dokładna bibliografia znajduje się pod przetłumaczonym artykułem). Dotarłam do niego dzięki współpracy z amerykańskim historykiem Edwardem Davidem Luft. Edward Luft jest autorem książki The Jews from Posen Province, na którą natrafiłam, poszukując dodatkowych informacji o Żydach z Kcyni. W korespondencji elektronicznej, jaką nawiązaliśmy, podzielił się ze mną bogatą bibliografią dotyczącą kcyńskich Żydów. To właśnie dzięki niemu dotarłam do niezwykle ciekawego materiału, zawierającego wspomnienia C.C. Aronsfelda o dzieciństwie spędzonym w naszym mieście w drugiej dekadzie XX w. Nie dysponowaliśmy dotychczas takim materiałem. Aronsfeld losy swojej rodziny traktuje jako pretekst do rozważań natury ogólnej i stara się odpowiedzieć na pytanie, jakie było miejsce społeczności żydowskiej w społeczności miasta Kcyni w latach 20. XX w.

Wspomnieniowy artykuł Aronsfelda jest dla nas źródłem bezcennej wiedzy na temat poczucia tożsamości żydowskich mieszkańców Kcyni, dylematów, jakie przeżywali po zakończeniu I wojny światowej, ich związków ze społecznością niemiecką. Dotychczas nie znaliśmy bezpośrednich relacji dotyczących tego okresu w historii Kcyni, opisujących elitę żydowską, wojny napoleońskie, I wojnę światową. Co więcej, niewiele mamy relacji stworzonych przez Polaków. Tym cenniejszy jest w związku tym dla nas artykuł C. C. Aronsfelda, że pochodzi "z drugiej strony", ukazuje żydowską perspektywę i dylematy tej grupy. C.C. Aronsfeld był historykiem, badającym m.in. kwestie dotyczące Holokaustu. Mógł sobie pozwolić na wnioski wynikające z uogólnień, z obserwacji procesów społecznych zachodzących w Europie.

Przetłumaczenie zamieszczonego na dwóch stronach a-4 artykułu zajęło mi bardzo dużo czasu. To zdawać by się mogło tylko sześć kolumn drobnego tekstu. C.C. Aronsfeld posługuje się jednak literackim językiem, archaiczną angielszczyzną, pełną wtrąceń, nawiązań, z piętrowo budowanymi zdaniami. W pewnym momencie skapitulowałam i poprosiłam o pomoc p. Annę Poczobutt-Odlanicką - tłumaczkę przysięgłą z języka angielskiego. To ona rozjaśniła kilka wątpliwych zdań, które wydawały mi się nieprzetłumaczalne i skorygowała w kilku miejscach moją wersję. Bardzo jej za tą pomoc dziękuję. Dziękuję także p. Wojciechowi Jaskulskiemu, który służył mi swoją wiedzą historyczną.

W nawiasach kwadratowych wpisałam słowa, które umożliwiają zrozumienie kontekstu. Śródtytuły pochodzą od autora.

Dźwiękowe Archiwum Kcyni, reprezentowane przez Justynę Makarewicz, uzyskało pisemną zgodę na publikację polskiego tłumaczenia artykułu C.C. Aronsfelda od pracownika Michaela Newmana, chief Executive The Association of Jewish Refugees.

Wspomnienia z dzieciństwa w Poznańskiem[1] C. C. Aronsfeld

Urodziłem się w Kcyni (Exin), w pobliżu Bydgoszczy, w ówczesnej prowincji poznańskiej, w Prusach, niezbyt daleko od granicy z Rosją, a było to – nie do wiary - na cztery lata przed wybuchem I wojny światowej.

To maleńkie miasto ma niewiele powodów do sławy, może poza faktem, że jego historia sięga aż 1262 roku. Żydzi zostali po raz pierwszy wymienieni na kartach akt miejskich Kcyni w 1594 roku tylko po to, by potwierdzić utrudnienia, jakie musieli znosić. Podobnie jak Szkoci, których trudno było się spodziewać w tych stronach – i którzy już dawno powrócili w bardziej przyjazne strony.

Rodziny moich rodziców mieszkały w Kcyni i znały się od kilku pokoleń. Mój ojciec odziedziczył sklep wielobranżowy i firmę zbożową, połączone ze składem alkoholi i sklepem monopolowym. Pamiętam jak mi opowiadano, że „my” zaopatrywaliśmy armię Napoleona w czasie jego marszu na Rosję (1812). Mówiono mi o tym jako o historycznym kuriozum, małym wydarzeniu odnotowanym w rodzinnej księdze. 

Stary Philip Cohen, pradziadek mojego ojca, który jak sądzę był wówczas odpowiedzialny za udzielenie wsparcia wojskom napoleońskim, nie mógł być do tego szczególnie entuzjastycznie nastawiony. Wszyscy byliśmy dobrymi Prusakami, chociaż o niezbyt długim stażu, podobnie jak same pruskie rządy. Korzenie rodzinne na tym terenie, przynajmniej po stronie ojca, sięgały daleko w głąb XVIII w. Napoleon, jak bardzo bliskie nie byłyby nam idee Rewolucji Francuskiej, był obcym zdobywcą i jestem pewien, że chcieliśmy się go jak najszybciej pozbyć. Byliśmy albo uważaliśmy siebie za oświeconych liberałów. Mój ojciec [właściwie chodzi o dziadka ojca C. C. Aronsfelda][2] był równocześnie uczestnikiem Wiosny Ludów w 1848 roku i wielbicielem kanclerza Bismarcka (prawdopodobnie z powodu współdzielonego z kanclerzem uczucia pogardy dla Kaisera).

Podejrzewam, że jedynie matka mojej matki obdarzała Napoleona zrozumieniem, jako żarliwa miłośniczka Heinricha Heinego, który oczywiście wielbił cesarza jako bohatera. Było to w sprzeczności zarówno w stosunku do drugiego przykazania i nie spotkałoby się z aprobatą pruskich historyków. Portret Heinego wisiał w jej salonie. Miała ona wspaniałe wydanie jego dzieł. Jest również możliwe, że nie interesowały jej zbytnio polityczne poglądy Heinego, tylko jego wiersze, które, jak większość osób z jej (żydowskiego) pokolenia, znała prawie w całości na pamięć. Odebrała staranną, wszechstronną edukację. Jej ojciec, David Badt, zadał sobie wielki trud zamieszczenia ogłoszenia o pracę w Algemeine Zeitung des Judenthums dla guwernantki, która miała uczyć jego trzy córki angielskiego, francuskiego i muzyki. Oprócz tego córki były wychowywane w poczuciu niekwestionowanej wiary w ideały głoszone w czasie Wiosny Ludów 1848 roku oraz w postęp, który, wyzwalając się z tego, czym był w Ciemnych Wiekach, zdawał się być nie do powstrzymania. Jeśli XIX wiek przyniósł tyle obietnic, to co przyniesie wiek XX, jeśli nie ich realizację?

Na zdjęciu powyżej: ogłoszenie prasowe, o którym wspomina C.C. Aronsfeld. Nadesłał R. Tadych

Mój ojciec podzielał ten pogląd i w dowód tego zbudował, w miejscu gdzie stał odziedziczony przez niego zaniedbany domek, wysoką i przestronną trzykondygnacyjną kamienicę. Wzniesiono ją w bardzo prestiżowym miejscu przy Rynku. Dom swoim wyglądem zdawał się ogłaszać wszystkim, że będzie stał w tym miejscu przynajmniej następne 100 lat. Ojciec nie mógł wiedzieć, że stawia swoją budowlę na grząskim gruncie. Społeczeństwo, w którym żyliśmy, wydawało się wystarczająco bezpieczne.

Byliśmy stosunkowo dobrze sytuowani, tak jak większość z 200 Żydów w Kcyni, spośród czterotysięcznej populacji mieszkańców ogółem. W 1914 szacowano ich [majątki] na coś pomiędzy 1.500 funtów a 30.000 funtów (w tamtym czasie za 1 funta płacono 20 marek). Wśród żydowskiej społeczności Kcyni było 20 właścicieli różnego rodzaju sklepów, czterech handlarzy bydłem, trzech piekarzy, trzech szklarzy, dwóch rzeźników, dwóch krawców, dwóch wozaków i jeden adwokat (choć nie był doktorem praw), jeden sprzedawca wyrobów papierniczych. Był również oczywiście nauczyciel w małej żydowskiej szkole oraz kantor. Mieliśmy piękną synagogę, zbudowaną przed 40 laty, o majestatycznym wyglądzie. Nie mieliśmy rabina, przynajmniej za moich czasów, chociaż Kcynia gościła kiedyś takich znawców Talmudu jak Akiba Eger i Wolf Klausner. W rzeczywistości nasze zaangażowanie w życie religijne było niewielkie– nie licząc regularnie organizowanych nabożeństw. Tylko z rzadka, w imieniu ortodoksyjnej społeczności z Poznania, pojawiał się wędrowny minstrel. Dostarczał strawy duchowej  wystarczająco zainteresowanym tym mniej lub bardziej naukowym tematem. Nie lepiej rozwijało się życie społeczne; jeden z często zmieniających się nauczycieli w szkole żydowskiej próbował coś z tym zrobić, ale jego wysiłki spełzły na niczym, mimo iż działające od dawna Towarzystwo Pomocy Wzajemnej[3] było sumiennie wspierane.

W czasie [pierwszej] wojny [światowej], która nie spowodowała w Kcyni większych zniszczeń, poznaliśmy dwóch Żydów z zagranicy, jeńców wojennych, którzy znaleźli się tutaj, by pracować dla lokalnych kupców. Jeden z nich był „nasz”, Rosjanin z Lublina, bardzo miły człowiek, z którym się zaprzyjaźniliśmy i którego wkrótce traktowaliśmy jak członka rodziny. Ten drugi był Francuzem, człowiekiem ponurym i zbuntowanym, przypominającym jedną z postaci wiersza „Dwaj Grenadierzy” Heinego. Gdy dowiedzieliśmy się, że dziś jest jego Jahrzeit[4], zaproponowaliśmy mu pójście do synagogi, by odmówić kaddish. Monsieur powiedział najbardziej zrozumiale jak tylko mógł, iż odmawia modlenia się wspólnie z Niemcami ...

Nasze żydowskie interesy były w szczególny sposób realizowane przez moją babkę ze strony matki, która prowadziła sklep z wyrobami skórzanymi i papierniczymi. Prowadziła także wypożyczalnię książek, przeznaczoną głównie dla seminarzystów Królewskiego Seminarium Nauczycielskiego, zdominowanego przez Niemców z zachodu. Prenumerowała Allgemeine Zeitung des Judenthums i dzięki niej otrzymywaliśmy żydowskie kalendarze oraz almanachy. Szczególnie utkwił mi w pamięci jeden z nich. Wielkie wrażenie wywarł na mnie zamieszczony tam żarliwy manifest anonimowego Żyda z Konstancji nad Renem wzywającego swoich braci do powrotu do Ziemi Świętej.

Nie byliśmy Syjonistami, ale oczywiście nie odmawialiśmy ich prośbom o wsparcie. Kiedy wysłannicy Syjonistów odwiedzali miasto, oferując na sprzedaż przedmioty wyprodukowane w Palestynie, kupowaliśmy szczególnie ładne pamiątki. Do dziś mam wspaniały, mały album z drewna cedrowego, oprawiony w porządną czerwoną skórę, zawierający „Kwiaty i widoki z Ziemi Świętej.” (Wydawnictwo A.L. Kahane, Jerozolima), z wyjaśnieniami po angielsku, niemiecku, francusku i rosyjsku - kolorowe pocztówki oraz suszone kwiaty z Góry Syjon, Góry Moria, Góry Oliwnej, Góry Karmel, a także z grobu Racheli, z doliny Jordanu i z Jaffy, Hebronu, Jeziora Tyberiadzkiego i Sfad. Kartki pomiędzy żółknącą cieniutką bibułką osiągnęły już wiek biblijny. Mam gorącą nadzieję, że moja córka pieczołowicie przechowa go do następnego stulecia.

Życie jakie prowadziliśmy w pewnego rodzaju getcie sprawiało, że nie rozumieliśmy społeczeństwa, do którego zostaliśmy przydzieleni. Społeczeństwo Kcyni było podzielone, w pewien sposób przypominało mieszkańców krajów kolonialnych. Te ziemie były częścią Królestwa Polskiego 140 lat temu i Polacy wciąż tu byli, pomimo czynionych ostatnio wysiłków (często w sposób brutalny), by ich zgermanizować. Przez ostatnie 25 lat Niemcy byli systematycznie osiedlani na tym terenie. Pamiętam tę niewinną rozkosz, z jaką gapiłem się na narodowy strój kobiet z Bückeburgii[5] w Westfalii, z których jedna była moją piastunką.

„Jak biali w Czarnej Afryce”

Nie myśleliśmy o tym, jak bardzo nasze życie przypomina życie białych w czarnej Afryce. Nieoczekiwanie (czyli dopiero i nagle) przypomniałem sobie przesłanie wiersza, często czytanego mi w poruszający sposób przez babkę. Był to wiersz Das Negerweib, Johanna Gottfrieda Seume - lament amerykańskiej murzyńskiej matki nad przyszłością, jaka czeka jej dziecko. Wciąż dźwięczą mi w głowie wzruszające ostatnie linijki wiersza, o tych odległych dniach, które przyjdą „gdy chrześcijanie staną się ludzcy”.  Wersy te, jestem pewien, odnosiły się nie tylko do relacji pomiędzy białymi i czarnymi. Oczywiście polscy „murzyni” musieli się tak czuć się tak wobec Herrenvolk [narodu panów].

[Polacy] wciąż nie pogodzili się z okrutnymi rozbiorami, które spotkały ich kraj. I chociaż samoistnie narastający duch oporu ponosił klęski w [kolejnych] powstaniach przeciwko Rosji (1831, 1848, 1863), to nadzieja na narodowe odrodzenie nie została złamana. Wcześnie poznałem pełne życia słowa polskiej pieśni (choć jeszcze stłumionej), polskiego hymnu narodowego Jeszcze Polska nie zginęła (Poland is not lost yet). Zamieszki wybuchały także w części Polski wcielonej do Prus, nawet w Kcyni, ale tutaj powody były inne: polityczne, społeczne i szczególnie ekonomiczne.

Niemcy i Polacy (oraz Żydzi) żyli odseparowani od siebie. Rząd kupował ziemie, przeznaczoną wyłącznie dla szybko rosnącego grona [niemieckich] osadników. Zacieśniał sieć dotowanych spółdzielni, zaprojektowanych tak, by zapewnić im znaczną przewagę nad Polakami, którzy w reakcji na to rozwijali swoje własne spółdzielnie.

W tej walce [dwóch] narodowości Żydzi zajmowali miejsce pośrodku, miejsce nie do pozazdroszczenia. Ciągnęło ich w kierunku Niemców, których uważali za bardziej wykształconych od Polaków. Względem Polaków nie mieli jednak jakiejś szczególnej animozji. Na przykład na ziemiach, które zostały włączone do Rosji [Żydom] byli bliżsi Polacy, których to uważali za bardziej wykształconych od miejscowych Rosjan. W Kcyni także można było spotkać Polaków, którzy w żaden sposób nie byli gorsi od Żydów - czy to pod względem kultury, czy też ogólnego wykształcenia. Kcyńscy Żydzi raczej mieli do czynienia z odwrotną sytuacją. Jakkolwiek by nie było, nie spotykali się ze zrozumieniem zarówno ze strony Niemców jak i Polaków. W tych okolicznościach, chyba z pewnością Polacy nie byli generalnie przyjaciółmi społeczności żydowskiej, którą podejrzewano o służalczość wobec rządzącej władzy.

Niemcy także nie troszczyli się o los Żydów, za wyjątkiem sytuacji, gdy ich potrzebowali, np. w tych dziedzinach, gdzie spotykali się ze znaczną przewagą Polaków. Wtedy Żydzi okazywali się przydatni jako przeciwwaga, dla zachowania równowagi sił. Żydom pozwalano na większy zakres praw, które przyznano im w Konstytucji, ale których w praktyce rząd często nie stosował. Właściwie dopiero w 1869 roku – cztery lata przed tym jak urodził się mój ojciec – Żydzi w Polsce pod zaborem pruskim zostali w pełni  (acz opornie) zrównani w prawach. Kiedy to administracją rządził duch reakcyjnego Związku Marchii Wschodnich (Ostermarkenverein) - popularnie zwanego HA-KA-TĄ (od nazwisk jego założycieli: Hansemanna, Kennemanna i Tiedemanna)- antysemityzm nie zawsze był ukrywany. Oczywiście tam gdzie niemiecka władza była bezpieczna, nie było potrzeby, aby traktować Żydów jak równych sobie (za wyjątkiem tego, co było na papierze). Choć dawniej pozwalano Żydom pełnić urzędy w samorządzie – nawet miasto Poznań miało kiedyś żydowskiego burmistrza – później jednak wzrastała tendencja, by Żydów trzymać z daleka. W Kcyni nie zauważaliśmy wielu takich sytuacji.

Kiedy Niemcy zależeli od Żydów

[Kcynia] Była wówczas jednym z takich miejsc, w których Niemcy zależeli od Żydów, którzy to z tego tytułu cieszyli się ze swojej pozycji. Zachowanie równowagi w tej sytuacji było rzeczywiście wątpliwe. W populacji 4 tys. mieszkańców w 1913 roku około 3 tys. stanowili katolicy wyznania rzymskiego, 800 protestanci, oprócz tego było 200 żydów. Katolikami rzymskiego wyznania byli prawie wszyscy Polacy, protestantami byli sami Niemcy. Dwunastoosobowa Rada Miejska –  z jej pseudoegalitarnym podziałem - składała się z czterech Niemców, czterech Polaków i czterech Żydów  (przewodzących żydowskiej Justizrat)[6]. „Zarząd” składający się z sześciu osób, w skład którego wchodziło dwóch Żydów i tylko jeden Polak. We wszystkich wyborach, krajowych i lokalnych, Niemcy i Żydzi łączyli siły przeciwko polskim kandydatom, którzy mogli zawsze liczyć na wsparcie Kościoła katolickiego, w tamtym czasie bardzo różniącego się od kościoła, który zrodził polskiego Papieża.

Sympatyzowaliśmy z Niemcami do końca. W listopadzie 1918[7], kiedy rozpoczęły się walki o odzyskanie prowincji, mieliśmy nadzieję, że członkowie niemieckich oddziałów Freikorps pokonają polskich powstańców. Wspieraliśmy ich w takim samym duchu jak byliśmy po stronie Armii Czerwonej, która walczyła z białą carską Rosją i Polakami. Kcynia, z dużą polską większością, była przejęta niemal od razu, bez żadnego trudu, i jedyne co słyszeliśmy, to obiecujące wsparcie odległych wystrzałów armatnich.

Wielu Niemców i Żydów, ze względu na swoje sympatie, zostało wkrótce internowanych w budzącym przerażenie obozie koncentracyjnym w Szczepiornie[8] [właściwa nazwa: Szczypiorno]. Pamiętam pełne zdenerwowania narady, zwołane pośpiesznie zarówno w naszym domu jak i w synagodze, na temat tego, jakie teraz podjąć działania. Mój ojciec ostatecznie uniknął internowania. Powodem tego musiał być fakt, że jako zdeklarowany liberał nie pozostawiał wątpliwości co do swojego stosunku do działań HA-KA-TY.  Zawsze potrafił dyplomatycznie pozostawać w dobrych relacjach z Polakami.

Ale teraz nadszedł czas na podjęcie decyzji. Wszystkim Niemcom zaproponowano wybór: albo przyjęcie obywatelstwa polskiego i pozostanie, lub zachowanie niemieckiego i odejście z tych ziem. Wielu Niemców zdecydowało się na to pierwsze. Moi rodzice i większość Żydów zdecydowało inaczej. Mój ojciec był niemieckim patriotą i nie mógłby zostać Polakiem, nawet jeśli nie słyszał wtedy tego, co my teraz słyszymy o bezczelnych manifestacjach polskiego antysemityzmu, które wybuchały wszędzie w Poznaniu, otwarcie wzywając do pogromów przeciwko „pasożytom, których żaden naród nie będzie tolerował”.

Tak więc, w latach 1920-21, przygotowani do opuszczenia Kcyni, dołączyliśmy do szlaku, którym podążano co najmniej od dwóch pokoleń. W 1852 w Kcyni żyło 1100 Żydów  – 44% populacji,  w 1871 r. liczba ta zmalała się do 470, w 1905 do 220, mniej niż 4%. We wszystkich tych latach opuszczali to miejsce, by uciec przed miażdżącymi ich kamieniami młyńskimi, z których górny był niemiecki, a dolny polski, naiwnie wierząc, że niemiecka bigoteria będzie mniej odczuwalna we Wrocławiu czy Berlinie. Niektórzy podjęli mądrzejszą decyzję, by udać się za granicę, do Ameryk lub Anglii. Dla większości z nich nie był to łatwy wybór, niewielu mogło być bardziej związanych z tą historyczną, uświęconą ziemią, i ich domostwami niż moi rodzice. Mój ojciec nigdy więcej nie odtworzył zerwanych więzi. Korzenie wtedy podcięte nigdy nie odrosły.

Wiele lat później opowiadał mi, że decyzję o opuszczeniu [Kcyni] omawiał z kantorem [synagogi], który był do pewnego stopnia kabalistą. Kantor Schmul nie mógł wtedy zrozumieć, dlaczego chcemy wyjechać do Niemiec. Nawet fakt, że ojca brat był już w Berlinie dobrze ustawiony, jego zdaniem nie był wystarczającym powodem do wyjazdu. Kantor stwierdził (a był wtedy rok 1921), że „w Niemczech nadejdą bardzo ponure czasy”. Ojciec zapamiętał tę przepowiednię, ale oczywiście nie uwierzył, nie chciał w nią uwierzyć. Co więcej, nie uwierzył on także w następną przepowiednię kantora, że istniał tylko jeden kraj, do którego można emigrować, Stany Zjednoczone. Tam wkrótce kantor się udał, dołączając do syna, młodego lekarza, który wyjechał do USA w 1920 roku.

Wyjechałem razem z matką, nieco wcześniej niż ojciec, który wciąż miał do dopilnowania jakieś interesy, sprzedaż domu, który wybudował dokładnie w tym samym roku, w którym ja się urodziłem. Dom i Syn – dwa symbole tego, co jak ufał, miało być jego zabezpieczeniem na przyszłość. Myślałem o moim ojcu, gdy później czytałem słowa Liuby z „Wiśniowego sadu” Czechowa: „tutaj się urodziłam, rozumiesz, mój ojciec i moja matka żyli tutaj, także mój dziadek, i kocham ten dom – nie mogę sobie wyobrazić życia bez wiśniowego sadu, i jeśli naprawdę musi być sprzedany, sprzedajcie mnie razem z nim”. Tak zapewne musiał czuć się mój ojciec, poszedł swoją drogą, tak jak i Liuba w końcu poszła i w każdym razie wciąż miał nadzieję na zasadzenie nowego sadu. Kiedy żegnaliśmy się powiedział mi: „Będziesz przekraczał granicę w Pile [niem. Schneidemühl]. Kiedy tam dotrzesz, pamiętaj synu, „zzuj obuwie z nóg twoich, bo miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świetą.”[9]

Był rok 1921. Jakob Wassermann napisał właśnie swój esej „Mein Weg als Deutscher und Jude” (Moja droga jako Niemca i Żyda), w którym pisał, parafrazując przepowiednię kantora Schmula, że Żyd jest banitą wśród Niemców i  prawdopodobnie znajdzie sprawiedliwość raczej pośród umarłych, niż wśród żywych. Nie wiedzieliśmy o tym i szczerze mówiąc jeśli wiedzielibyśmy, raczej nie myślelibyśmy, ani nie zachowywalibyśmy się inaczej. 

Tłumaczenie: Justyna Makarewicz /Korekta i konsultacja: Anna Poczobutt-Odlanicka, Wojciech Jaskulski

Dźwiękowe Archiwum Kcyni uzyskało zgodę na publikację tekstu od Michaela Newmana - Chief Executive of AJR.

Zdjęcie Caesara C. Aronsfelda, przedstawiające go przy pracy, 1952 r. - dzięki uprzejmości The Wiener Library - Marek Jaros, the archivist


[1] Artykuł C.C. Aronsfeld opublikowany w: AJR Information, January 1980, s. 8-9. W: https://ajr.org.uk/wp-content/uploads/2018/02/1980_january.pdf

[2] Ojciec C.C. Aronsfelda urodził się w 1873, w związku z tym nie mógł być uczestnikiem Wiosny Ludów.

[3] Towarzystwo Pomocy Wzajemnej to organizacja żydowska zmierzająca do reformy judaizmu. Kcynia była ważnym ośrodkiem myśli reformatorskiej.

[4] Jahrzeit – rocznica śmierci bliskiej osoby (rodzica, żony). W tym dniu pobożny Żyd odmawia kaddish.

[5] Bückeburgia – miasto w Dolnej Saksonii, na granicy z nadreńską Westfalią.

[6] Justizrat –rada, organ gminy żydowskiej. 

[7] W rzeczywistości Powstanie Wielkopolskie wybuchło później, w grudniu 1918 r.

[8] Obóz internowania w Szczypiornie (obecnie dzielnica Kalisza) funkcjonował w okresie I wojny św. Po 1918 r. Polacy przetrzymywali w nim jeńców niemieckich i internowanych żołnierzy Ukraińskiej Republiki Ludowej (źródło wikipedia.org – dostęp z dnia 25.06.2018)

[9] Cytat z księgi Jozuego.

Poprzednia
Powrót do listy aktualności
Następna