23 - 12 - 2024

Maleńka miłość w żłobie śpi 

Maleńka Miłość przy Matce świętej 

Już cała ziemia i niebo drży 

Od tej Miłości maleńkiej. 

Zbliżają się najbardziej rodzinne, radosne święta. Zanim jednak zasiądziemy przy wigilijnym stole, zanim przełamiemy się opłatkiem i zaczniemy śpiewać tę piękną kolędę, której refren jest mottem moich refleksji i wiele innych starych pieśni związanych z treścią Bożego Narodzenia, warto zastanowić się, co w czasie tej tradycyjnej wieczerzy jest tak naprawdę najważniejsze. Dziś, kiedy taki szmat życia już za nami i kiedy tyle przeżytych Wigilii jest tylko dalekim wspomnieniem, uważam, że najważniejsza jest prosta, szczera miłość wzajemna, miłość do tych, którzy do tradycyjnej wieczerzy zasiądą. Przecież obchodzimy kolejną rocznicę narodzin Boga, który jest Miłością.

Miłość towarzyszy nam od urodzenia do przejścia na drugi brzeg. Niemowlę, zanim dobrze zobaczy i zacznie rozpoznawać swoją mamę, od pierwszego dnia jest zakochane w matczynej piersi. Obserwowałam swoje dzieci w czasie karmienia i widziałam ten ogrom szczęścia na pyzatych buziach, kiedy przytulone do cieplutkiej piersi rozkosznie zachłystywały się pokarmem. Piękno tego pierwszego rozmiłowania jest uwidocznione na obrazie Matki Bożej Karmiącej, zwanej też Matką Bożą Cygańską (na fotografii poniżej). A potem, jak w piosence: "A ja nie chę czekolady, chcę, by miłość dał mi ktoś..." Już w wieku młodzieńczym czyjś uścisk dłoni, czyjeś spojrzenie i uśmiech zdał się nam milszy od innych, bo rodziła się ta młodzieńcza, platoniczna pierwsza miłość, która jakkolwiek potoczył się jej los pozostaje w pamięci tak piękna i czysta "jak pierwsze kochanie". 

Matka Boża Karmiąca

Nawet wtedy, gdy jako "wrogowie ludu" byliśmy przymusowo przez długie lata naszej młodości odcięci murem od wolnego świata i wydawało się, że najważniejsza jest ciepła strawa, cieplejsza kurtka, czy mniej dziurawy koc na pryczy - to jednak i tam tęskniliśmy za wolnością, za rodziną i za tymi bliskimi sercu. I kiedy chłód i głód doskwierały, to było cieplej, gdy pod przymkniętymi powiekami zjawiały się oczy ukochanej osoby. A kiedy taki kochany człowiek raptownie zmienił obiekt swojego zainteresowania - w celi dochodziło do tragedii. W tym okrutnym, zakratowanym świecie czasem zjawiał się Amor i trafiał swoją miłosną strzałą przeszywając i łącząc serca więźniów. Pięknym przykładem takiej więziennej miłości są Basia MarciszewskaJanek Konopka. Basię poznałam w listopadzie 1950 r., kiedy to jakaś grypa zagnała mnie na izbę chorych w więzieniu na Wałach Jagiellońskich w Bydgoszczy. Była to wysoka, zgrabna, energiczna dziewczyna, która za konspirację w 15-osobowej organizacji "Szarotka", działającej w latach 1949-50 w Toruniu i Solcu Kujawskim (jej dowódcą był Henryk Cibiak, zastępcą śp. Wojciech Kołtuński, Jaworzniak), miała odcierpieć 8 lat.

Moja choroba to "pestka" w porównaniu z napadami padaczki pourazowej u Barbary. Byłam przerażona, kiedy nieprzytomna, blada rzucała się z ogromną siłą na łóżku, które obłożyłyśmy swoimi nędznymi poduszkami, aby nie pokaleczyła się o twarde krawędzie. Po takim ataku, straszliwie zmęczona zasypiała i zaczynała mówić, przeżywając śledztwo. Dowiedziałam się, że jej schorzenie było skutkiem uderzenia kolbą pistoletu (nie wiem ile razy) przez oprawcę, który ją przesłuchiwał. Bardzo mi było żal tej młodej dziewczyny, ale już koszmar przeżyłam, kiedy po kolejnym ataku zjawiło się dwóch ubeków, którzy zaczęli skrzętnie notować słowa, jakie wypowiadała w czasie snu, ostrzegając kogoś przed grożącym niebezpieczeństwem. Ten obraz nieludzkiego zachowania wobec ciężko chorej dziewczyny jest ciągle żywy.

Opatrzność Boża sprawiła, że w Fordonie Basia stopniowo powracała do zdrowia. Pracowała w magazynie, gdzie przebierano przybyłych więźniów w "służbowe" łachmany. I tam właśnie poznała Janka, który z piętnastoletnim wyrokiem, po pobycie w wielu zakładach karnych, trafił do działu gospodarczego w Fordonie. Jak opowiadał mi, na pierwszym spotkaniu doszło do małej awantury, bo nie chciał oddać do depozytu krzyżyka - symbolu wiary, który był pamiątką od matki. Mimo tej sprzeczki spodobali się sobie i w tych trudnych warunkach utrzymywali kontakty. Janek czasem mógł obserwować Basię w czasie spaceru na więziennym podwórku, czasem udawało się przesłać grypsy, a dwa razy udało się im na chwilę spotkać. I tak, tam gdzie zdawało się to niemożliwe, tych dwoje połączyło uczucie tak silne, że po wyjściu, mimo dalszych poważnych przeszkód serwowanych przez władze PRL, dzięki pomocy ks. biskupa Ignacego Świrskiego mogli przed Bogiem złożyć uroczystą przysięgę małżeńską i dalej już wspólnie budowali rodzinne szczęście, wspierając się wzajemnie i wychowując syna i córkę, której matką chrzestną była przyjaciółka z organizacji i więzienia Danusia Kołtuńska - Marciniak. Basia pracowała jako pielęgniarka w Warszawie. Janek jako leśnik koło Radzymina. Chciałoby się teraz napisać - i żyli długo i szczęśliwie. Niestety, Basia zmarła nagle w 1983 r., w autobusie w drodze do pracy, kiedy po pięknym miesiącu urlopu, spędzonym z Jankiem w leśniczówce, nic nie wskazywało, że będzie to ich ostatnie ziemskie spotkanie. Miała wtedy 54 lata.

Śmierć wiele zmienia, ale pamięć, szacunek i płomyk miłości towarzyszy nam żyjącym nadal. Janek starał się wiele pracować społecznie. Pomagał Polakom w Kazachstanie. Mimo poważnych problemów z chodzeniem (poruszał się o kulach), już w połowie października odwiedzał groby bilskich swojej nieżyjącej żony, które znajdują się w różnych miejscowościach. Zmarł 10 września 2012 r. w wieku 84 lat. Radość i tragedia miesza życie według własnej fantazji, nie dbając o tych, których miażdży. Jak poplątane są losy ludzi i rzeczy, jak nieprawdopodobne staje się rzeczywistością, a rzeczywistość koszmarem lub szczęściem. I nigdy nie wiadomo, co tobie przypadnie w udziale, ale cokolwiek by to było - to żyć warto.

Żyć warto i kochać warto, przede wszystkim tych, którym to przysięgaliśmy. Pamiętajmy o tym łamiąc się opłatkiem. Trzeba wielkiej tolerancji i zrozumienia, aby miłość rodzinna mogła być tym ciepłym płomyczkiem, który jest nam wszystkim tak bardzo, bardzo potrzebny i w okresie świąt i do końca dni naszych.

Tekst: Maria Kowalska

Tekst ukazał się pierwotnie w numerze 11-12 pisma Jaworzniacy. Pismo młodocianych więźniów politycznych lat 1944-56, listopad-grudzień 2021 r. Autorka artykułu wyraziła zgodę na jego publikację w Dźwiękowym Archiwum Kcyni.

Obraz wykorzystany na okładce: Matka Boska Karmiąca. 

Poprzednia
Powrót do listy aktualności
Następna