22 - 08 - 2019
Czesław Ososko - zesłaniec, żołnierz

DZIECIŃSTWO

Czesław Ososko urodził się 15 maja 1922 r w Wasiliankach. Jego rodzicami byli PaulinaMikołaj Ososko. Skończył 4 klasy szkoły powszechnej.

Rodzina mieszkała na Kresach, w mieście Dzisna. Przed wojną były to polskie ziemie, teraz miasto znajduje się na terenie Białorusi. Ojciec Czesława prowadził 18 ha gospodarstwo. Mieszkali przy ulicy Długiej, która swoją nazwę zawdzięcza temu, że biegnie od Zachodniej Dźwiny przez całe miasto. Obecnie ulica nosi inną nazwę – Jubileuszowa. Domu, w którym mieszkali, próżno szukać we współczesnej Dzisnie. Miasto, a właściwie miasteczko - jak opowiada Władimir, (z którym skontaktowałam się przez internet - dopisek JM) obecnie zamieszkuje 1,5 tys. mieszkańców. Przez miasto płyną dwie rzeki, Zachodnia Dźwina i Disna. Na brzegu tej ostatniej - duży park z widokiem na brzeg, na którym kiedyś znajdował się zamek. Na rzece Disnie znajduje się także stary most, ponad stuletni. W mieście są dwie cerkwie i jeden kościół, ruiny szpitala.

Na zdjęciu: ulica Jubileuszowa, widok współczesny. Fot Władimir Szadurski

W czerwcu 1939 r. siedemnastoletni Czesław przyjechał do Warszawy, do starszej siostry Heleny, która razem z mężem mieszkała na warszawskim Mokotowie. Jej mąż Zygmunt miał swoją firmę, był budowlańcem. Czesław przyjechał do stolicy, by sobie dorobić. Na zdjęciu widzimy zadowolonego z siebie młodego chłopaka. Uśmiecha się zawadiacko, próbując umieścić na olbrzymim drewnianym stojaku kolejną cegłę. Czy to możliwe, by stojak do przenoszenia cegieł miał prawie 1,5 metra? Czesław pracował na budowie. Warszawa w tamtym okresie żywiołowo się rozwijała, powstawało wiele nowych kamienic, miasto inwestowało w szkoły i szpitale.

Na zdjęciu: Czesław Ososko w Warszawie, ul. Zakrzewska (Mokotów)

Kiedy pogłoski o spodziewanej wojnie stawały się coraz bardziej realne, wrócił do Dzisny. Chciał być z rodziną. Przyszli po niego jeszcze w 1939 roku. NKWD. Prowadzili go przed sobą wzdłuż lasu. Czesław myślał, czy by nie uciec między drzewa, jak okazałby się wystarczająco szybki, może nawet nie zdążyliby strzelić. Przed ucieczką powstrzymała go myśl o losie najbliższych. Co ich spotka gdy on ucieknie? Jak będą się na nich mścić? Przemyślał sprawę i zrezygnował.

W TOBOLSKU

Trafił na Syberię, do Tobolska. Więźniowie podróżowali 15 dni koleją i 15 dni barkami. Tobolsk, do którego mieli dojechać, leży u zbiegu rzeki Tobol i Irtysz. Najpierw przetrzymywali ich w budynkach byłego klasztoru. Ojciec wspominał – mówi pan Jan Ososko, syn, że więźniowie usadzili się pod ścianami - bali się, że w podłodze klasztornych pomieszczeń mogą być ukryte zapadnie.

Na zdjęciu: Tobolsk, okres II wojny światowej

Czesława przydzielili do pracy. Przez rok był cieślą. Dostał zastrzał w palec, w Tobolsku nie było lekarzy – mierzyli tylko temperaturę. Jak nie miałeś gorączki, jesteś zdolny do pracy. Na szczęście udało się palec wyleczyć, ludzie pomogli.

Potem zmiana pracy. Czesław Ososko obsługiwał linię telegraficzną. Był odpowiedzialny za usuwanie awarii. Jego odcinek miał iście syberyjską odległość – 45 km w jedną i 45 km w drugą stronę od Tobolska. Latem na miejsce awarii dostawał się konno, zimą saniami. Kiedy wracał na bazę, wiedział, że konia nie można od razu wprowadzać do stajni – musi odczekać trochę, bo spocony, przy 40 stopniowym mrozie po wejściu do stajni doznałby szoku i zdechłby.

Naczalstwo było w porządku, naczelnik był dobrym człowiekiem – wspominał Czesław po wojnie. W ogóle miał dobre zdanie o ludziach z Tobolska. Byli tak samo biedni jak my, umieli się dzielić. Nie wiadomo co zrobił ten Naczalnik, że przysłali go tak daleko, za jakie winy. Kiedy przychodziła informacja, że linia telegraficzna zerwana, Naczalnik po odebraniu zgłoszenia pytał: Asosko, awaria jest. Pojedziesz?

A Czesław odpowiadał, że pojedzie. Tak jakby miał wybór i mógł się sprzeciwić. Obydwaj wiedzieli, że nie ma wyjścia, a mimo to naczelnik zadawał za każdym razem pytanie.

W czasie podróży do miejsca awarii Czesław otrzymywał taką „prepisku” którą pokazywał miejscowym. Na jej podstawie mieszkańcy byli zobowiązani do nakarmienia i przenocowania go. Czasem, z racji odległości, podróż trwała kilkadziesiąt godzin, czasem kilka dni. Ojciec po wojnie wspominał, jak trafił do chaty wielodzietnej rodziny – mówi pan Jan. Matka postawiła przed nim miskę z ziemniakami, a wygłodniałe dzieci z przypiecka wodziły wzrokiem za jedzeniem. Odstawił te kartofle, powiedział, że nie jest głodny, choć na pewno kiszki mu marsza grały. Nie mógł jeść ze świadomością, jak te dzieci patrzą na jedzenie.

Gospodyni w tym domu zapytała, czy jest kawalerem. Potwierdził. Tu jest taka panna, majętna, ma siedem wiader kartofli. Czesław pomyślał wtedy o gospodarstwie swojego ojca, o tym, jakie były zapasy na jesieni po wykopkach.

Warunki w Tobolsku były bardzo trudne. Ciężki klimat – zimą temperatura osiągała 40 stopni C. Wszystko od razu zamarzało. Latem chmary uciążliwych komarów. Ojciec wspominał – opowiada pan Jan – że po przyjeździe dostali jakąś zupę, klajster taki. I momentalnie pojawiły się na niej w misce tysiące komarów. Próbował łyżką wyrzucić owady z zupy. Odezwał się do niego jeden z więźniów – szkoda zupy, zamieszaj i jedz. Jak będziesz wyrzucał za dużo zupy stracisz.

Komary dokuczały także w nocy. Jak Czesław spał w terenie, pod pałatką, to potem opowiadał, że cała pałatka aż się uginała pod ciężarem chmar komarów. Zapytał kiedyś Naczalnika: kiedy te plagi giną? Czy jest taki moment w Tobolsku, gdy ich nie ma? Tak – odpowiedział Naczalnik – jak przyjdą biełyje mietliki. Co to takiego? -dopytywał Czesław. Śnieg, jak spadnie śnieg, zginą komary! – odpowiedział Naczalnik.

Dzienna racja żywnościowa chleba wynosiła 250 gr. Głodowali wszyscy. Czesław chodził do dodatkowej pracy, by otrzymać jedzenie. Rozładowywał barki. Za taką pracę miał prawo do dodatkowej zupy. Robił trumny, wtedy otrzymywał obiad z wkładką mięsną. Wspominał, że zapach chleba z położonej w odległości 2,5 – 3 km piekarni czuć było doskonale. Wszystko potrafił zrobić sam. Ta umiejętność przydała mu się po przyjeździe do Dziewierzewa. Choć bez jednej nogi, potrafił sobie ze wszystkim radzić.

Po podpisaniu układu Sikorski-Majski zaczęto formować armię polską w ZSRR. Anders zbierał żołnierzy – wygłodniałych, obszarpanych, wycieńczonych, którzy potem z nim przeszli cały szlak – przez Związek Radziecki, północną Afrykę aż do Włoch. Czesław dziwił się, że wszyscy dostają powołania tylko nie on. Okazało się potem, że był tak dobrym, cennym pracownikiem, że Naczalnik ukrywał przychodzące do niego pisma. W sumie trzy wezwania zostały schowane. Nie był zachwycony faktem, że Czesław chce wstąpić do polskiej armii. Namawiał go do pozostania w Tobolsku.

Przyszedł na dworzec, gdy Czesław odjeżdżał na miejsce zbiórki. Pomachał mu i na pożegnanie powiedział żartobliwie: jak się zobaczymy, to się spotkamy! 

Naczalnik był ciekawą postacią. Miał duży dystans do podawanych przez radio komunikatów z frontu. Po kolejnej, hurraoptymistycznej wiadomości o tym, ile to setek Niemców zabili sowieccy żołnierze, powiedział do Czesława: żeby ich tylu było oni musieliby umrzeć i się ponownie narodzić!

Czesław 25 sierpnia 1943 r. trafił do wojska, do armii polskiej. Tam ukończył kursy łączności i w marcu 1944 r. został dowódcą drużyny łączności. W dniu 21 sierpnia 1945 roku otrzymał stopień kaprala. Wcześniej pracował jako telefonista 2. samochodowej kompanii łączności. W charakterystyce służbowej, podpisanej przez szefa sztabu kapitana Riabcewa oraz dowódcę 2. samochodowego baonu łączności kapitana Berdnikowa w grudniu 1945 roku czytamy (zachowano pisownię oryginału): Przez cały okres swej pracy tak na stanowisku d-cy drużyny jak i telefonisty wykazał się bardzo sumiennym, zdyscyplinowanym, pracowitym i odważnym żołnierzem. Obowiązkowy i karny cieszył się autorytetem przełożonych i popularnością wśród kolegów. Sam zdyscyplinowany, wymagał od siebie i podwładnych. Taktowny w służbie i poza nią.

W dniu 20 września 1944 r. o g. 13 został ranny na Bródnie w Warszawie. W wyniku ran odniesionych od niemieckiego pocisku trzeba było amputować lewą nogę. Długo przebywał w szpitalu, bo do stycznia 1945 r. Przechowywana przez rodzinę  история болезни (pol. Historia choroby) jest unikalnym dokumentem. Skrupulatnie sporządzonym na takim papierze, jaki w danej chwili był dostępny (kartek z nadrukiem hurtowni jaj przedwojennej Spółdzielni Spożywców w Chełmie, okupacyjnych Bescheinigung, greckiego modlitewnika) zapis zdrowienia inwalidy wojennego Czesława Ososko. Książeczka, zszyta nićmi, była prowadzona od września do stycznia 1945 r., gdy Czesław został zwolniony ze szpitala. Za swoje zasługi otrzymał następujące odznaczenia: krzyż Virtutti Militari V kl, srebrny medal „Zasłużony na polu chwały”, krzyż Grunwaldu III kl, medal „Za Warszawę 1939-45”.

Na zdjęciu: historia choroby Czesława Ososko

PO WOJNIE

Po zakończeniu wojny trafił do Dziewierzewa, gdzie wraz z drugą rodziną repatriantów zamieszkał w poniemieckim domu. Rodziny zza Buga nie były dobrze przyjmowane przez miejscowych. Nazywano ich chadziajami (z ros. Gospodarze).

Na zdjęciach: Po wojnie z sąsiadami

Po wojnie siostra Helena proponowała Czesławowi, by zamieszkał w Warszawie, gdzie jako inwalida miałby większe możliwości pracy zarobkowej. Czesław nie chciał porzucić gospodarstwa i przenieść się do miasta. Poznał dziewczynę z sąsiedniego gospodarstwa, Czesławę, zakochał się i założyli rodzinę. Tak zaczęła się historia rodziny Ososko w Dziewierzewie, która obecnie – jest kontynuowana przez trzecie pokolenie.

Tekst, na podstawie informacji rodziny Zofii i Jana Ososko: Justyna Makarewicz

Zdjęcia i dokumenty: Z archiwum Zofii Ososko  

Współczesne zdjęcia Dzisny: fot. Władimir Szadurski

Na zdjęciu: Rodzina Ososko po wojnie. Z archiwum Zofii Ososko

Poprzednia
Powrót do listy aktualności
Następna