Kontynuuję publikację kolejnych wspomnień, zebranych przez panią Lucynę Lewandowską wśród mieszkańców Smoguleckiej Wsi. Tym razem wspomnienia, którymi podzieliła się pani Irena Nogowska z d. Płaczkowska (ur. 9 czerwca 1925 r., zm. 13 grudnia 2003 r.)
Ojciec mój [tj. Wojciech Płaczkowski - dopisek JM] pracował w majątku Smogulecka Wieś jako włodarz. Rano musiał wstać przed pracownikami, przydzielał im pracę. Pracownicy przychodzili na godzinę 6 rano.
Na zdjęciu: Józefa i Wojciech Płaczkowscy, rodzice pani Ireny. Z archiwum Genowefy Wieteckiej
Po przydzieleniu pracy ojciec szedł w pole i pilnował wykonania. Śniadanie było o godz. 8.30. Latem przerwa trwała pół godziny, zimą 15 minut. Jedzenie przynosiła nam rodzina. Obiad był o godz. 12. , wtedy to szliśmy do domu, bo przerwa trwała 2 godziny w żniwa, a 1,5 godziny w sezonie zimowym. W żniwa musiałam zbierać zboże, układać stogi i rusztunki (tj. rusztowania, by można było ułożyć większy stóg).
Po opał (torf) lub zboże musieliśmy chodzić do kasy w Smogulcu, gdzie kasjerką była pani Jankowska.
Przed wojną hrabia Emeryk założył centralne ogrzewanie w pałacu i zaczął wymieniać dachówkę.
Podczas wojny Szrajber (na zdjęciu poniżej) jako rządcę zostawił pana Plewkę, gdyż dobrze znał się na rolnictwie i dobrze znał język niemiecki. Szrajber nie żałował kija, gdy ktoś się spóźnił, bądź źle wykonał pracę. Gdy przyszedł rozkaz o powszechnej mobilizacji wywieziono ks. Zenkiera [właśc. Zenkera - ks. Marcin Zenker - proboszcz parafii w Smogulcu - dopisek JM] do obozu, a jego funkcję przejął ksiądz z Panigrodza, który odprawiał raz w miesiącu mszę w kościele w Smogulcu. Kiedy mieliśmy wolne, to szliśmy na mszę. Zdarzało się jednak i tak, że mieliśmy wolne w inną niedzielę niż ta, w której msza była w Smogulcu i wtedy szliśmy na mszę do Panigrodza.
Na zdjęciu: Familja Szrajber (pis. oryg.), 1942 r. Z archiwum Genowefy Wieteckiej
Kiedy Niemcy usłyszeli, że idą Rosjanie, to zaczęli masowo uciekać. Wozy ciągnęły się na całej drodze ze Smoguleckiej Wsi do Smogulca. Gdy wracaliśmy z kościoła zobaczyliśmy, że na jednym z wozów siedzi Regina Siwiak. Namawialiśmy ją, by ukryła się u nas. Bała się jednak zejść z wozu, bo bała się Niemców i nie chciała zostawiać swoich rzeczy. W końcu udało nam się ją namówić, by poszła z nami. Schowaliśmy ja w sklepie i dopiero, gdy Niemcy przeszli, wyszła z ukrycia. Bardzo się baliśmy, bo uciekający Niemcy nieraz przychodzili do naszego domu, by odpocząć lub przespać się.
Jeśli chodzi o Ruskich, to najpierw przyjechał patrol na motorze, a dopiero później przyszli żołnierze. Mieliśmy takiego psa "Turka", który szczekaniem dawał znak, że idą rosyjscy żołnierze, bo na nich szczekał w szczególny sposób. Gdy przychodzili do wsi, chowałyśmy się po sklepach i strychach, bo bałyśmy się gwałtu. Rosjanie zabrali krowy z majątku i niektórych ludzi. Ludziom na szczęście udało się uciec.
Przed wojną rządcą był Filip, później Plewka, Masłowski, Kolasa, Pilarski, Dudzik i Błażejewski.
Po wojnie była parcelacja, każdy otrzymał kilkadziesiąt hektarów ziemi, które później oddaliśmy na rzecz PGR.
Wspomnienia spisała: Lucyna Lewandowska. Zachowano pisownię oryginału.
Zdjęcie na okładce: rodzina Szrajber. Z archiwum Genowefy Wieteckiej
Dowiedz się więcej:
sylwetka ks. Zenkera - fanpage Moja Gołańcz - wczoraj, dziś i jutro - kliknij