Przychodzi Pan Jezus z choinkami
Maryja z dobrymi rękami
Święty Józef z gwiazdkami
Przychodzą z najświętszą wizytą.
Ks. Jan Twardowski
Wielkimi krokami zbliżają się piękne, rodzinne Święta Bożego Narodzenia i w związku z tym cudem przygotowania do Wieczerzy, która jeszcze dla wielu z nas, dzięki jakiemu takiemu zdrowiu, jest pewną radością, że spotykamy się w gronie najbliższych nam osób, choć nie jest to już dziś takie pewne, proste i oczywiste.
A przed Świętami, jak zwyczaj karze, krzątamy się przy przygotowaniach i gruntownych porządkach. Czasem przy takich pracach zatrzymują nas jakieś pamiąteczki przypominające dawno minione lata. Mnie zatrzymała na dłuższą chwilę pożółkła fotografia, na której uwiecznione są Święta w 1950 roku, pierwsze spędzone przez rodziców bez swojej jedynaczki, gdyż ja po wyroku i kilku miesiącach przebywania w więzieniu w Bydgoszczy, przeżywałam je razem z trzynastoma młodymi koleżankami na kwarantannie w fordońskiej suterenie.
Na zdjęciu: Rodzice Marii Kowalskiej, w pierwszą Wigilię po jej aresztowaniu
Zdjęcie jest bardzo wymowne: choinka, płonąca świeczka, rodzice, a na stoliku moje zdjęcie z 1949 roku w harcerskim mundurku i szkolnym fartuszku, w którym byłam aresztowana i w którym w 1953 roku po wyjściu z więzienia wracałam do domu. Jakie to musiały być dla rodziców smutne Święta i jakie starania, aby ten obraz dotarł do mnie do więziennej celi i przez następne lata i więzienne Wigilie towarzyszył mi jak bezcenny talizman.
Rodzice są dla mnie wzorem prostoty, uczciwości i głębokiej wiary.
Przykładem uczyli właściwych postaw. Kiedy w 1941 roku uciekający przed Niemcami Sowieci dokonali w Czortkowie wielu mordów, ojciec wziął mnie siedmioletnią córkę za rękę i zaprowadził nad Seret, aby pokazać ślady mordowanych ojców Dominikanów, potem powędrowaliśmy do więzienia, gdzie w piwnicach były zwłoki zamordowanych więźniów. Oprawcom chodziło, jak zwykle, o zatarcie śladów zbrodni. Lata mijają, a ja tę wyprawę, tę lekcję odkłamanej historii i silny uścisk ojcowskiej spracowanej dłoni doskonale pamiętam. Te wydarzenia opisał ks. T. Isakowicz-Zaleski w książce "Przemilczane ludobójstwo na Kresach". Patrząc na to zdjęcie wróciłam znów do fordońskiej piwnicznej celi i do przeżytej tam pierwszej więziennej Wigilii, o której pisałam w 2002 roku w grudniowych "Jaworzniakach". To była chyba najsmutniejsza w naszym życiu Wieczerza i bardzo dotkliwa kara za nucenie polskich kolęd. Pani Nata tak o tym napisała: Biedna czternastka stała rozebrana, a czas się wlecze - daleko do rana.
Dziś z tej grupy pozostało nas przy życiu niewiele. Z "Szarotki" Maryla Mrzyk-Jachemczyk, Lonia Ciba -Białkowska i Danka Kołtuńska-Marciniak, a z "Powrotu" Krysia Polcyn-Wabowska, Stenia Jurek-Molenda i ja.
Namówiłam do zwierzeń dwie z tej grupy.
Maryla Mrzyk-Jachemczyk napisała: Czas wojny przyniósł tragedie, rozstania i smutek. Okres Bożego Narodzenia był bardzo skromny, pełen zadumy. Myśli krążyły wokół osób, których zabrakło. A zabrakło taty - Wiktora, który został rozstrzelany przez Niemców 17 listopada 1939 roku w Bydgoszczy, jednego brata mamy, który zginął w Katyniu i dwóch innych braci mamy, którzy znaleźli się w obozach: koncentracyjnym i jenieckim. Lata po 1945 roku przeplatane były i radosnymi, ale częściej smutnymi przeżyciami. Dni świąteczne, a szczególnie wigilie były skromne, ale w jakiś sposób ustabilizowane. Rok 1950 to okres naszego aresztowania i z tym związane bolesne przeżycia mojej mamy, gdyż obie córki: Danusia i ja po miesiącach więzienia w Bydgoszczy znalazłyśmy się przed Świętami wśród czternastu dziewcząt w Fordonie. Tę pierwszą Wigilię przeżyłyśmy boleśnie, a moja siostra - Danusia zaczęła podupadać na zdrowiu. Widząc jej pogarszający się stan, prosiłyśmy o wysłanie do lekarza. Kilka razy poszła, ale felczer zwany przez nas maharadżą aplikował jeden tylko lek: "wyjść!". Dopiero po pewnym czasie udało jej się spotkać lekarza, który przesłał ją na prześwietlenie i do szpitala w Grudziądzu. Była to jednak spóźniona pomoc... Danusia zmarła 20 sierpnia 1951 roku w więziennym szpitalu w wieku 22 lat. Moje pierwsze święta po wyjściu z więzienia, w 1953 roku nie mogły być radosne. Wprawdzie obchodziliśmy Wigilię, zachowując tradycyjne zwyczaje, ale na siedzących przy stole spoglądała z portreciku uśmiechnięta Danusia. To było bardzo bolesne. Po Wieczerzy, mimo zimowej pory odbywaliśmy corocznie spacer na miejscowy cmentarz, żeby w zadumie stanąć przy grobie Danusi oraz innych bliskich osób. Dziś to jest niemożliwe, gdyż mieszkam w Bielsku, ale wspomnienie bliskich, szczególnie energia, optymizm i radość mojej jedynej starszej siostry były i są dla mnie przykładem i wzorcem do pokonywania różnych, czasem trudnych sytuacji życiowych. Na zdjęciu Danusia Mrzyk, urodzona 27 lutego 1929 roku, zmarła 20 stycznia 1951 roku. Zdjęcie było zrobione w styczniu 1950 roku, przed aresztowaniem.
Na zdjęciu: Danuta Mrzyk
A oto zwierzenia Danki Kołtuńskiej-Marciniak: W dniu wyjścia z więzienia w Fordonie w październiku 1953 roku otrzymałam niewielką ilość pieiędzy zarobionych w hafciarni. Większą część tej skromnej kwoty wyłudziła ode mnie strażniczka, jako pożyczkę, której nigdy nie oddała. Pierwsze kroki skierowałam do kościoła. Podróży do domu w Solcu Kujawskim nie pamiętam. Wiem, że zamiast radośći ogarnął mnie strach i bezradność. Nie znałam wartości nowego pieniądza i nie umiałam kupić biletu. Nie pamiętam przywitania z rodzicami i rodzeństwem. Były to chwile tak bardzo wzruszające, było to tak ogromne przeżycie, że nie udało mi się je w pamięci zarejestrować. Wiem, że nigdy nie zdołam oddać tego wszystkiego, co w sercach rodziców, rodzeństwa i moim działo się.
Pierwsze Święta Bożego Narodzenia w 1953 roku były biedne i smutne. Przy wigilijnym stole brakowało Wojtusia, który jeszcze przebywał w więzieniu w Jaworznie, mego narzeczonego Wenka, który Święta spędzał w kamieniołomach w Graczach koło Niemodlina. Przed rokiem zwiedziłam to miejsce. Po więzieniu pozostały kraty w sypiących się murach. Następna Wigilia, a był to rok 1954, była radosna. Byliśmy wszyscy w domu. Przed nami rysował się dalszy etap już powięziennego życia.
Na zdjęciu: Rodzina Danuty Kołtuńskiej-Marciniak
Zdjęcie przedstawia moich rodziców, rodziców Wenka, rodzeństwo i nas czwórkę byłych więźniów: Marylę Mrzyk, Wenka Marciniaka, Wojtka Kołtuńskiego i mnie. Smutek z twarzy rodziców nie zniknął. Oni przeżyli więcej niż my.
Myślę, że w blasku choinkowych świec te zwierzenia, tak bardzo podobne do innych przeżyć młodocianych więźniów politycznych pozwolą młodocianych więźniów politycznych pozwolą na głębszą refleksję i na wiekszą wdzięczność Stwórcy, że przeżyliśmy i żyjemy.
Autorka: Maria Kowalska
Byleby świecy starczyło na noc
Długo się czeka na Niego
By, jak co roku, sobie wzajemnie
Życzyć tego samego.
Znów się urodzi, umrze w cierpieniu
Znowu dopali się świeca.
Przy stole: Szczęścia w Jego imieniu
Ktoś i Tobie obieca
Artykuł ukazał się po raz pierwszy w piśmie młodocianych więźniów politycznych lat 1944-56 "Jaworzniacy" w grudniu 2011 r. Autorka wyraziła zgodę na jego publikację w Dźwiękowym Archiwum Kcyni.