19 - 05 - 2025
Kwiatki mojej matki pozostały świeże - wspomnienia

Kwiatki mojej matki pozostały świeże1

Myślę, że nie będę oryginalna, kiedy wyznam, że mimo upływających lat osobą, której wartość nie maleje, jest dla każego z nas MATKA

Pewnie dlatego, że prawie wszyscy wiemy ile miłości, troski, cierpliwości i wyrzeczeń wymaga wychowanie dzieci i dziś jeszcze bardziej doceniamy swoje Mamy. 

One przecież towarzyszyły nam od poczęcia aż po swój życiowy kres. I nieważne, jakie miały wykształcenie, stanowisko, zawód itp., ważne, że zawsze przy nas były, starały się zrozumieć nasze postępowanie, doradzać, a nawet karcić, jeżeli zbaczaliśmy z prostej, życiowej drogi. Niewątpliwie ogromnym ciosem, mimo pewnej dumy, było dla nich nasze aresztowanie, rozprawa, wyrok, a potem długoletnie więzienie. Pamiętam, jak w późną styczniową noc załomotali do drzwi, potem przedstawiciele UB weszli do pokoju. Zapamiętałam rozpacz mojej Mamy, kiedy usłyszała, że mnie aresztują i zabierają w nieznane. A kiedy w nieludzkich warunkach byliśmy - młodociani członkowie organizacji niepodległościowej "Powrót" więzieni w Szubinie, nasze mamy codziennie, w mroźne zimowe dni dreptały i prosiły o przyjęcie dla nas jedzenia, środków higienicznych i cieplejszego ubrania. I choć spotykały się z kategoryczną odmową, z dalekim od grzeczności traktowaniem, to w kolejne dni znów przyjeżdżały i znosząc upokorzenia starały się nam pomóc. Oczywiście tylko częściowo dowiadywałyśmy się o tym z ironicznych uwag strażników, czasem śledczych. To, że było nam bardzo zimno, głodno słodziła myśl, że kilkanaście kilometrów od naszej piwnicznej celi jest rodzinny, ciepły dom, a w nim Rodzina - Mama. Zapamiętałam śpiewaną przez strażnika, nazywanego przez nas Żydkiem, piosenkę: Na drogę życia dostałem trzy kwiatki. Miał służbę, musiał nas pilnować, nudził się i pewnie dlatego w nocy cicho śpiewał, a my, cztery młode dziewczyny: Benia Pęczkowska, Krysia Polcyn, Stenia Jurek i ja kuląc się na jednej pryczy, pod własnymi płaszczykami wsłuchiwałyśmy się w melodię i w tę prostą, a jakże wymowną i prawdziwą treść. 

Kiedy po skończonym śledztwie przewieziono nas do więzienia w Bydgoszczy (warunki znacznie lepsze) i któregoś dnia zawieziono nas chyba do jakiejś Sali kinowej, abyśmy wystąpili jako świadkowie na rozprawie księdza Czesława Wojciechowskiego, mamy jakimś cudem dowiedziały się, że będą nas przewozić do więzienia i czekały  pod bramą. Oczywiście do sprawy ks. Wojciechowskiego nie wniosłyśmy pewnie nic godnego uwagi, ale zapamiętałam koszmar powrotu. Jest zmierzch, jedziemy ciężarówką zakrytą dość szczelnie plandeką pod ochroną konwojujących nas, uzbrojonych milicjantów i kiedy samochód przekracza bramę słyszymy krzyk i płacz naszych mam, które biegną za ciężarówką aż na dziedziniec. Wyraźnie słyszałam: dzieci, Marysiu i choć nie mogłam nic zobaczyć, to wiedziałam, że moja Mama jest tu, bliziutko. Trwało to jednak sekundy, bo pewnie błyskawicznie i brutalnie te wołające matki usunięto. Nie dałyśmy po sobie poznać, ale przeżyłyśmy  tę sytuację boleśnie, bardzo boleśnie. 

Podobne przeżycia towarzyszyły nam wszystkim. Matki były ciągle przy nas. Nawet w czasie modlitwy w kąciku celi, pod przymkniętymi powiekami był Jej obraz, Jej smutny uśmiech. Gdy w czerwcu 2006 roku uczestniczyłyśmy w odsłonięciu tablicy pamiątkowej w Bojanowie, organizatorzy przygotowali dla nas noclegi. Poza mężem i wnuczką Ali Perz-Szletyńskiej nie skorzystaliśmy z różnych względów, ale zapamiętałam wypowiedź Bernadety Szmidt-Sołeckiej, która uważała, że skoro jej mama pokonała podróż z Bydgoszczy do Bojanowa wiele razy bez noclegu, aby porozmawiać przez chwilę na widzeniu, to i ona musi, mimo problemów zdrowotnych, ten jeden raz tę drogę podobnie pokonać. Było to podyktowane wdzięcznością i miłością za matczyny trud. Doskonale wiedziałyśmy, jaki szmat drogi często muszą nasze mamy pokonać, aby dotrzeć na określony dzień i godzinę na widzenie z nami, a jednak żadna z nas nie odradzała tej podróży. Jako dzieci po ludzku tęskniłyśmy i bardzo na takie spotkanie czekałyśmy, choć trzeba było wykrzesać dużo silnej woli, aby po zobaczeniu tej najukochańszej osoby stojącej za kratami nie rozpłakać się. Często dopiero po powrocie, gdzieś w ukryciu dawałyśmy upust łzom, bo brakowało i szczerszej rozmowy i przytulenia.

Wiem, że w naszej celi małolat byly dwie koleżanki, których  mamy zmarły przed ich aresztowaniem. Na pewno, choć o tym starały się nie mówić, brakowało im tego wielkiego, matczynego wsparcia. Dzień Matki. Jestem pewna, że kiedy 26 maja obchodzić będziemy w gronie naszych dzieci Dzień Matki, kiedy dziękować będziemy za życzenia i kwiatki, to pobiegniemy również myślami do naszych Mam, a może i w cichej zadumie nad mogiłą podziękujemy raz jeszcze za to, że były zawsze z nami, choć dzieliły nas często spore odległości. W "Wyborze pieśni i piosenek" E. Ziemianki znalazłam tę o kwiatkach i w darze dla naszych Mam podaję dwie ostatnie strofy: 

Bo miłość matki to głębina morza, 

Czysta jak kryształ, piękna jak zorza.

Tak wzniosła, że jej nikt pojąć nie może,

Czymże być musi Twoja miłość Boże? 

Długom wędrował, toczył bój o życie,

Gasły nade mną gwiazdy na błękicie. 

Kwiatki mej matki pozostały świeże, 

Bo tylko matka kochała mnie szczerze. 

Maria Kowalska- "Słoń"

Ks. Czesław Wojciechowski - (1920-1998) aresztowany przez UB 16.01.1950 r. Zarzucano mu, że "hipnotyzował młodzież". W areszcie księdza bardzo terroryzowano. Gdy był całkowicie wyczerpany, podsunięto mu spreparowany akt oskarżenia. Zarzucano mu, że stał na czele podziemnej "bandy". Rozprawa sądowa odbyła się 21.03.1950 r. Na świadków wezwano innych aresztowanych, członków młodzieżowej organizacji niepodległościowej "Powrót", którzy zeznali, że ksiądz jest niewinny; nic nie wiedział o podziemnej organizacji na terenie powiatu Szubin. Ks. Wojciechowskiemu zarzucano, że był członkiem organizacji "Powrót", należał do jej sztabu oraz że używał ambony do celów politycznych, a ministranci przed kościołem rozdawali ulotki o treści antyrządowej. WSR w Bydgoszczy pod przewodnictwem kpt. Bolesława Wnorowskiego (oskarżał prok. por. Feliks Gałązka) skazał ks. Cz. Wojciechowskiego z art. 86 par. 2 KK WP na 10 lat więzienia. Wyrok był nagłaśniany w radiu. Później Księdza przewieziono do Rawicza i nie pozwolili nikomu na widzenie z nim. Łącznie ks. Cz. Wojciechowski przebywał w więzieniu 5 lat i 8 miesięcy. Zmarł 13.08.1998 r. (na podstawie: Leksykon duchowieństwa represjonowanego w PRL w latach 1945-1989, Werbinum 2002). 

1. Artykuł ukazał się pierwotnie w piśmie młodocianych więźniów politycznych lat 1944-1956 Jaworzniacy. Otrzymałam zgodę Autorki na jego publikację na łamach Dźwiękowego Archiwum Kcyni. 

2. Pakuła Mateusz, Skóra po dziadku, Wyd. Agora, Warszawa 2024

Post-scriptum: 

Przywołana przez Autorkę panią Marię Kowalską scena wyczekiwania, wystawania pod aresztem zgnębionych matek młodocianych osadzonych przypomniała mi inną scenę, widzianą zupełnie niedawno na deskach teatru. 2 maja br. w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach oglądałam adaptację sceniczną książki Skóra po dziadku2 autorstwa Mateusza Pakuły. Autor przywołuje spotkanie z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Tam udały się dwie kobiety z podkieleckiej wsi, by interweniować w obronie osadzonego w kieleckim więzieniu Henryka Parkity. Kobiety - Kaśka (mama Henryka) i Kosmalina - zabrały ze sobą pół cielaka - jako dar dla pana oficera. Nie umiały z oficerem rozmawiać, czując respekt przed władzą, przed człowiekiem, którego znały z innego życia, przed Warszawą, przed Ministerstwem, w którym rozpatruje się bardzo ważne sprawy i decyduje o ludzkim losie. Nie będę zdradzać szczegółów fabuły. Ale ta scena wróciła do mnie, gdy przeczytałam wspomnienie pani Marii Kowalskiej.

Matki cierpiące, matki dźwigające ciężar zgnębienia, zamartwiające się o los swoich Córek i Synów - oddaję Wam dziś hołd.

Justyna Makarewicz/Dźwiękowe Archiwum Kcyni.

Zdjęcie ilustracyjne: Matki podczas Międzynarodowego Dnia Dziecka w kcyńskim przedszkolu. Z archiwum Przedszkola Miejskiego w Kcyni 


Poprzednia
Powrót do listy aktualności
Następna