4 marca 2020, pierwszy przypadek koronawirusa COVID-19 w Polsce, mija rok szaleństwa, wariacji, strachu nie wiadomo czego , każdy nazywa to jak chce, każdy reaguje po swojemu, jedni się boją, inni nie, myślą, że to kolejna wymyślona choroba…?

Co ja myślałam? Jak ten czas wpłynął na mnie?

Moje pierwsze myśli: nie ma obawy - to przecież kolejny wymysł rządzących światem, żeby utrudnić nam życie. Jestem pewna, że ta zwykła grypa nie dotyczy mnie, przecież mam silny organizm, praktycznie nigdy nie choruję i tym razem też tak będzie. Głowa do góry i do przodu, życie dalej się toczy...

Ale?... wprowadzone obostrzenia zaczęły burzyć dotychczasowy ład codziennego życia, limity w sklepach, kościołach, żadnych imprez,  spotkań, święta wielkanocne sami, strach wyjść z domu na spacer, bo kontrole policji, bo nie wolno - jest zakaz, to prawie jak w filmie science-fiction.

Niestety, to nie film, to nasza rzeczywistość. Nie umiem się w tym odnaleźć, coś się we mnie buntuje, nie będę nosiła maseczki, mnie to nie dotyczy, jestem wolnym człowiekiem i nikt nie będzie mnie ograniczał, będę swobodnie oddychała, żadnych masek , będę chodziła tam gdzie chcę i kiedy chcę.

Ale tak to nie działa. W pracy maseczki, na ulicy maseczki, w sklepach maseczki, w kościele maseczki, wszędzie maseczki, rękawiczki, dezynfekcja rąk, co dalej….? Nadzieja, że to długo nie może tak trwać, przecież ludzie się zbuntują.

Tak dotrwaliśmy do wakacji, obostrzenia trochę poluzowane, pomimo tego nie mogę skorzystać z urlopu tak jak planowałam, pierwszy wyjazd planowany od bardzo dawna wypadł z planów już w kwietniu, teraz lato… może gdzieś w Polskę - choćby na jeden tydzień... Wielka radość - udało się, tydzień w górach, jaka radość !!! Normalnie oddycham, cieszę się z tych chwil. Tak mija lato - ja i moja rodzina jesteśmy zdrowi. Życie chyba wraca do normalności, utwierdzam się, że moja teza na temat tej choroby potwierdziła się, będzie dobrze.

Tak jednak nie było - jak wszyscy pamiętamy nadeszła jesień, a wraz z nią druga fala pandemii i znowu zamykanie wszystkiego,  co się da. Panika, dużo więcej chorych niż wiosną, media mieszają w głowach, strach, że to nigdy się nie skończy…

Listopad. Moje osobiste zderzenie z Covid-19 i kto by się spodziewał - ja taka odporna na wszelkie choroby… Czy bałam się? Nie, żadnych obaw, przecież to tylko zwykła grypa, którą muszę odchorować i będzie dobrze. Jedyne co mnie męczyło to to, że muszę siedzieć w domu, czuję się jak zamknięta w klatce, brak mi ruchu, powietrza, nie wiadomo jakie zajęcia sobie wymyślać. Coś się we mnie buntuje, ale nic nie mogę zrobić, muszę swoje przeczekać , bo pomimo tego, że nie boję się, jestem karna i tak jak przepisy mówią tak swoje odczekam i będę potulna, niestety…

Tak minął kolejny okres tego feralnego roku. Zbliżamy się do kolejnych Świąt, tych najbardziej rodzinnych. I kolejne pytania: jakie one będą?  jakie  zakazy?  Bo na pewno coś nowego wymyślą…

Święta Bożego Narodzenia spędziłam w większym gronie niż Wielkanoc. Jest miło i rodzinnie, nikogo z najbliższych nie brakuje. I tak minął feralny rok 2020, rok pandemii. Zamykam go z nadzieją, że nowy 2021 będzie lepszy. To tak, jakbym zamknęła niewygodny rozdział książki, a nowy będzie normalny, bo przecież każdy życzy sobie nawzajem szczęśliwego nowego roku. Lepszego niż ten, który zamykamy. Nic bardziej złudnego - rok jest nowy, ale Covid-19 jest ciągle z nami. Historia toczy się dalej i nic na to nie wskazuje, żeby chciał nas opuścić.

Jak to już bywa, z Nowym Rokiem jakaś nadzieja, mała iskierka, są szczepionki, radość wśród wielu ludzi, ja jednak buntuję się. Nie pozwolę się zaszczepić - to przecież wbrew mojej wolnej woli, nikt mnie do tego nie zmusi. Odsuwam te myśli w daleką przyszłość, może przeczekam - pandemia minie, a ja nie przyjmę niepewnej szczepionki, i będzie dobrze, co będzie dalej jednak nie wiem i znowu jestem w rozsypce - co zrobić ? … nie wiem.

Mam już dość. Zapewne większość z Was też ma już dość. Jestem zmęczona i chcę powrotu do normalności, do tego co było, chcę wymazać ten okres z życia. Tak jednak się nie da, to pozostanie na zawsze we mnie , w nas wszystkich. Ten chaos, niepewność: co ze mną , z moimi bliskimi, czy wszyscy przetrwamy i w przyszłości się  spotkamy. Mam tylko nadzieję, że nikogo nie zabraknie. Zawsze będzie towarzyszyła nam  ta niepewność, strach nie o siebie, ale o najbliższych, o rodziców,  którzy są już wiekowi i nienajlepszego zdrowia.

Tak, tylko nadzieja, że to wkrótce minie, pozwala mi trwać. I niech tak będzie. Nadzieja i wiara, że to kiedyś się skończy i wrócimy do dawnego życia …

Barbara Grajek